artykuły

podrozePODRÓŻE
ReklamaBilbord - Stenaline 03.04-30.04 Sebastian

Francuskie wakacje

Czas czytania 6 minut
Francuskie wakacje

Od kilku już lat wakacje spędzamy w drodze, jeżdżąc kamperem co roku do innego kraju. I chyba, jak do tej pory, najbardziej udany urlop spędziliśmy w 2004 r. we Francji z naszym, niespełna wtedy czteroletnim, synkiem Antosiem. Zdecydowaliśmy się pojechać na południe Francji, wiedząc, że mamy tam zagwarantowaną ładną pogodę i ciepłe morze. Nie mieliśmy ściśle określonej trasy. Wiedzieliśmy tylko, że musimy być na Lazurowym Wybrzeżu, no i zobaczyć Tour de France. Na wyjazd wybraliśmy bowiem drugą połowę lipca, gdyż mój mąż Paweł, zapalony miłośnik kolarstwa, chciał jako widz uczestniczyć w górskich etapach tego wyścigu. Ponieważ Paweł wojażował już nieraz po Francji, zapewniał mnie, że gdzie jak gdzie, ale właśnie tam kampery są niezmiernie popularne i można zatrzymywać się niemal wszędzie i praktycznie nie trzeba korzystać z kempingów.
Jechaliśmy przez Niemcy i Szwajcarię. Będąc w Alpach, zahaczyliśmy o znane narciarskie, snobistyczne miejscowości, takie jak Chamonix czy Megeve. Po drodze mijaliśmy setki samochodów kempingowych z różnych krajów. Wszędzie można było się zatrzymać, odpocząć czy przenocować. Były też i inne udogodnienia. W miejscowości Albertville zauważyliśmy znak drogowy z narysowanym samochodem kempingowym i strzałką skierowaną w dół. Znak ten naprowadził nas do sprytnego urządzenia stojącego na ulicy, gdzie po wrzuceniu 2 euro, otwarły się drzwiczki, za którymi był wąż do napełniania zbiornika czystą wodą – można było opróżnić toaletę i wylać brudną wodę.

ReklamaFrancuskie wakacje 1
Francuskie wakacje 2



Jechaliśmy w kierunku Grenoble, gdyż tam, niedaleko, w małym miasteczku Villard de Lans, usytuowana była meta kolejnego etapu Tour de France. Ponieważ zbliżał się wieczór, zależało nam, żeby szybko się tam znaleźć i spokojnie zanocować. Na miejscu okazało się, że nie jest to takie łatwe. Już przed samym miasteczkiem wzdłuż drogi, jak i w samym centrum, stało bez mała tysiące kamperów z kibicami wyścigu. Nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom: miasto i jego okolica wyglądały jak jeden, olbrzymi kemping! Po dłuższym kołowaniu, znaleźliśmy miejsce na placu za miastem, obok blaszanej hali. I był to ostatni dzwonek, żeby znaleźć dobry punkt obserwacyjny, bo obok nas zaraz zrobiło się ciasno od kamperów. Właściwie były to jedyne środki lokomocji, jakie dało się zauważyć wśród przybyłych miłośników kolarstwa. Następny dzień upłynął nam pod znakiem śledzenia trasy peletonu i oczekiwania kolarzy na mecie. Przekonaliśmy się, jak gigantyczna jest to impreza. Zanim ujrzeliśmy peleton, przez ponad 40 minut jechały auta reklamowe sponsorów wyścigu, z których rozrzucano różne gadżety, żelki, plecaczki, długopisy itd. Nie muszę dodawać, że budziło to szał radości u dzieci, nie wyłączając naszego Antosia.

Francuskie wakacje 3



Wieczorem, szybko pozbieraliśmy się i ruszyliśmy w kierunku oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów miejscowości Bourg d’Oisons, gdzie dnia następnego był zaplanowany kolejny etap Tour de France: jazda indywidualna na czas. To, co zobaczyliśmy w czasie drogi do Bourg d’Oisons, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Te 60 kilometrów, które dzieliły nas od miasta przemierzyliśmy w iście ślimaczym tempie. Całą drogę ciągnął się ogromny sznur kamperów. Dlatego dopiero około północy dotarliśmy do samego miasteczka i po długim błądzeniu, stanęliśmy na małym placyku, obok sympatycznych Czechów, którzy również przyjechali kamperem kibicować wyścigowi. Następny dzień dostarczył nam niezapomnianych wrażeń. Nie należy się temu dziwić, gdyż jazda indywidualna jest konkurencją szczególnie widowiskową. Można wtedy z bliska zobaczyć każdego kolarza, a nie tylko pędzący peleton. W związku z tym, w miasteczku wielkości Szczawnicy znalazło się 800 tysięcy ludzi! I co istotne, większość z nich przyjechała kamperami, których tysiące były ustawione na każdym wolnym skrawku terenu. „Czasówka” w Bourg d’Oisons miała długość ok. 20 km, a trasa wiodła cały czas pod górę. Wszyscy tworzyliśmy wąski szpaler, więc jadący kolarze musieli niemal przeciskać się wśród tłumu. Dzięki temu mieliśmy jednak okazję dosłownie otrzeć się o największe tuzy światowego kolarstwa, takie jak Lance Armstrong, Christian Moreau i innych. Wśród kibiców panowała wspaniała atmosfera, każdy dopingował jadących, niezależnie od tego, jaki kraj reprezentowali. Niesamowity rozmach i organizacja całego przedsięwzięcia zrobiły na nas ogromne wrażenie. Wobec tego co zobaczyliśmy, nietrudno było zgodzić się z twierdzeniem, że Tour de France jest niemal świętem narodowym we Francji. Następnego dnia z żalem opuszczaliśmy to miłe miasteczko, ale nasza trasa wiodła w przeciwnym kierunku. Pomknęliśmy na południe Francji, zbaczając jednak kilkakrotnie z obranej drogi, gdyż będąc w Alpach nie sposób było się oprzeć pięknym widokom jakie mijaliśmy. Przejeżdżając przez Les Alpes, mieliśmy okazję zobaczyć, w środku lata, przy upalnej pogodzie, podążających w kierunku kolejki linowej turystów z nartami. Równie dobrze, mogliby schować narty, wsiąść w samochód i po kilku godzinach jazdy kąpać się w Morzu Śródziemnym. W Alpach jednak nie zatrzymywaliśmy się już dłużej, spieszno było nam właśnie w cieplejsze rejony. Dalej nasza trasa wiodła już konwencjonalnie, przejechaliśmy bowiem wybrzeże – od Hyeres do Monako. W ciągu całych naszych ponad dwutygodniowych wakacji tylko raz zatrzymaliśmy się na campingu.

ReklamaŚT2 - biholiday 06.03-31.05 Sebastian
Francuskie wakacje 5



Jadąc tak wzdłuż wybrzeża, zauważyliśmy, że gościnność wobec kamperów urywa się niestety na Lazurowym Wybrzeżu. W mijanych miastach i miasteczkach nie było nam już tak łatwo znaleźć miejsce na nocleg, dlatego że przy wjazdach na parkingi czy place zainstalowano betonowe obniżenia, pod którymi mogły się zmieścić tylko samochody osobowe. Domyśliliśmy się, że chodzi o to, by zmusić kierowców kamperów do zatrzymywania się na campingach lub w hotelach, a co za tym idzie, zostawiania pieniędzy ich właścicielom. Tym też tłumaczyliśmy znacznie mniejszą liczbę samochodów kempingowych i przyczep w tym rejonie Francji. No, ale Polak potrafi… Nie daliśmy się zakazom i zawsze udawało się nam gdzieś wygodnie przycupnąć. Idylla naszego podróżowania została niestety zakłócona przez nieprzyjemne wydarzenie do którego doszło w okolicy St. Raphael. W wyniku włamania do kampera zniknęły nasze paszporty. Zdecydowaliśmy się jednak kontynuować podróż, która przebiegała już bez zakłóceń i wedle pierwotnego planu. Wakacje, które spędziliśmy, mimo nieprzyjemnego incydentu kradzieży, pozostawiły w naszej pamięci tylko miłe wspomnienia. Jeszcze raz utwierdziliśmy się w przekonaniu, że nie ma to jak wolność przemieszczania się, którą daje nam nasz samochód. Ciągłe zmiany krajobrazu za oknami, możliwość zatrzymania się wedle naszego uznania, po prostu – wolność podróżowania. Mimo, iż po drodze mieliśmy wielokrotnie okazję zaobserwować luksusowe hotele i ośrodki wczasowe, których nie brak na Lazurowym Wybrzeżu, nie zazdrościliśmy ich bywalcom. My byliśmy niezależni, a jednocześnie cały czas czuliśmy się jak w domu.

Aleksandra Wadowska

Autorkę nagradzamy
roczną prenumeratą ,,Polskiego Caravaningu”


03.03.2009
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News