artykuły

podrozePODRÓŻE
ReklamaBilbord Ubezpieczenia

Caravaning w cuglach

Czas czytania 4 minuty
Caravaning w cuglach
Jan Holewik 

Współcześni wędrowcy upatrzyli sobie konie mechaniczne. Tymczasem Jan Holewik z Katowic ruszył w swą podróż nad Bałtyk zaprzęgiem konnym. Kilka lat później w 114 dni pokonał dystans 3017 km, okrążając Polskę. Teraz przymierza się do jeszcze bardziej spektakularnej podróży.

Fanów caravaningu na pewno zainteresuje Pana pasja, bo przywodzi skojarzenia z odwiecznymi tęsknotami za korzeniami beztroskiej włóczęgi...
Mam szacunek do ludzi z pasją. Rok temu odbywałem nawet ze znajomymi podróż kamperem po Rumunii. Dlaczego więc nie kamper czy przyczepa kempingowa, a właśnie tabor konny? Otóż, na emeryturze ma się więcej czasu, a częściej dużo bardziej ograniczony... budżet. Można więc niespiesznie snuć fanaberie o beztroskiej włóczędze albo realizować się w sposób odmienny od przyjętych przez podróżników. Moja skromna emerytura wymagała podjęcia pracy, by ruszyć w drogę. Przez 5 lat odkładałem na zakup „sprzętu” podróżniczego, a że od dzieciństwa uprawiałem jeździectwo, to też wybór był niejako naturalny. Postawiłem na tabor konny. Gdy już miałem gotowe do długich podróży konie, a na pokładzie powozu kuchnię, spiżarnię i sypialnię, to oczywiście chciałem udowodnić sobie, że caravaning w XXI wieku można uprawiać, sięgając do korzeni owej pasji bycia w drodze.

Pana wyprawa nad Bałtyk w 2011 roku nie uszła uwadze mediów, gdy powozem zaprzężonym w dwa konie przemierzył Pan 1726 kilometrów z Katowic i z powrotem.

ReklamaCaravaning w cuglach 1
Z wiadomych względów wybierałem możliwie najbardziej lokalne drogi, nie stroniąc oczywiście od bezdroży, pól czy lasów. Służby leśne wykazały się ogromną życzliwością. Nie inaczej było ze zmotoryzowanymi, gdy z wolna, bo z prędkością 5 km/h przemierzałem zaplanowaną trasę. Miło wspominam napotkanych ludzi, bo podróż taborem konnym sprzyja nawiązywaniu relacji. Nic np. nie stoi na przeszkodzie, by oddać się rozmowom z pieszymi czy rowerzystami. Tu widzę przewagę swego „sprzętu”. Jestem bardzo cichym podróżnikiem – nie wytwarzam ani spalin, ani hałasu. Każdego dnia robiłem notatki z podróży. Odnotowywałem każdą wioskę czy przysiółek, zabytki czy po prostu ciekawostki terenu.
Udowodniłem też, że Polska to bezpieczny kraj – a przecież spałem, gdzie popadło! Z zasady stroniłem od kempingów. Zdecydowanie bardziej wolałem wybrać biwak na polanie, a nazajutrz kąpiel w rzece. Spotkałem się z wielką życzliwością ludzi. Rolnicy zapraszali mnie do domów, zachęcali do urządzenia noclegu. Nie inaczej było z właścicielami stajni czy uprawiającymi tradycyjne rzemiosła. W Ustce, u celu wyprawy, witały mnie władze miasta i tłum dziennikarzy. Wieść o mnie dotarła nawet za granice, co zachęciło mnie po powrocie do przygotowań kolejnej podróży.

W roku 2011 wyruszył Pan w pojedynkę. Czyżby wyprawa nie rozbudziła marzeń u innych, by towarzyszyć Panu w kolejnej podróży?
Wóz bez dyszla ma ponad 3 metry długości i 125 cm szerokości. Miejsca na wozie jest więc niemało. Mój stylizowany jest na angielski west wagon i może pomieścić wygodnie 10 osób, a na czas snu gwarantuje nocleg dla 2 osób. Skrywa „na parterze”, bo pod stelażem materaca, pojemny garaż, niczym w kamperze, gdzie wędrują zapasy wody, żywności, kuchenka gazowa, a nawet akumulator z prostownikiem i generator prądu. Jest tu dość miejsca także na odzież, niezbędne części do napraw dętkowych kół i pokaźną skrzynię z medykamentami dla koni, a nawet worki z owsem i wiadra do pojenia.

ReklamaCaravaning w cuglach 2
Gdy w 2015 ruszyłem w podróż dookoła Polski, swój entuzjazm wyraził pewien turysta, ale po trzech dniach od startu z Katowic nie wytrzymał... tempa i zrezygnował. Trzeba mieć świadomość, że dzienny dystans dla niemęczącej konie podróży to ok. 20-30 km. Pusty west wagon...

Pełna treść artykułu w najnowszym wydaniu "Polskiego Caravaningu".



Administrator13.03.2017 zdjęć 4
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News