Rozmowa z inżynierem Janem Kulczyckim, dilerem jednej z największych firm europejskich produkujących przyczepy kempingowe, kampery i domki.
Zajmuje się Pan sprzedażą wyrobów firmy Bürstner. Co skłoniło Pana do zajęcia się propagowaniem caravaningu?
Podobne poglądy na rzeczywistość i sposób życia. Jednym słowem: komfort i swoboda. W ofercie firmy mamy domki letniskowe, pawilony biurowe (które można przeciągać z miejsca na miejsce) oraz przyczepy i kampery. Firma produkuje rocznie około czterech tysięcy aut caravaningowych, wszystkie na zamówienie. Całość sprzedaje się od razu w Niemczech. Pozostaje bardzo niewiele pojazdów „nadprogramowych”, które można kupić poza granicami Niemiec.
Realizacja zamówienia trwa zazwyczaj 7–8 miesięcy. Jeśli dany model jest dostępny w fabryce, sprowadzenie go do Polski trwa nie więcej niż dwa tygodnie.
Jak kształtują się ceny?
Kamper całoroczny kosztuje od 43 do 70 tysięcy euro brutto, przyczepa od 11–21 tysięcy euro brutto, domki letniskowe i biura na kołach od 28–37 tysięcy euro brutto.
Jak Pan widzi możliwość rozwoju caravaningu w Polsce?
U nas, niewiele osób umie w pełni wykorzystywać uroki aktywnego wypoczynku. Kiedy pokazuję zainteresowanym przyczepy w pełni wyposażone w kuchnię, łazienkę, sypialnię itp., słyszę pytanie: „A po co mi to na tydzień lub dwa, a przez resztę roku będzie stało?” Kompletne nieporozumienie! Caravaning jest sposobem na życie. W takiej luksusowo wyposażonej przyczepie można normalnie funkcjonować, wypoczywać, prowadzić biznes. W Skandynawii ludzie są przyzwyczajeni do relaksu w każdej wolnej chwili, u nich, w weekendy, osiedla pustoszeją, bo się wyjeżdża przez cały rok. Tam baza kempingowa jest duża i bardzo dobrze przygotowana. Gdyby w Polsce była dobrze przygotowana podstawowa ilość miejsc kempingowych, z całą pewnością mielibyśmy dużo większą liczbę gości, z każdym rokiem coraz większą. Polacy, którzy zazwyczaj chętnie próbują tego, co przychodzi z zewnątrz, zasmakowaliby w tego typu aktywnym wypoczynku i sposobie życia.
Jan Kulczycki i Dorota Nowak