Wybrzeże, które zachwyca, otula nas swoim wdziękiem i zachęca do przyjścia na jego skraj, by pokazać nam swoją potęgę i ogrom oraz wiatr, który szumi głośno, krzycząc do nas, byśmy stąd uciekali, przegania wytrwale i wypycha zimnymi ramionami, usilnie próbując nas zniechęcić obyśmy nie zostali tu na dłużej. To skrajności, dwie przeciwwagi, z którymi musieliśmy się zmierzyć, walczyć z nimi aż do chwili wakacyjnego ukojenia.
Wyruszamy, nareszcie po długim ciężkim roku, spokojnym rytmem, po śniadaniu. Tym razem jest nas czwórka. Na dachu mamy już zamontowany namiot dachowy, w którym z mężem będziemy nocować. Dzieciaki do spania wzięły ze sobą mały namiot klasyczny.
3 sierpnia o godzinie 11.15 wskakujemy na obwodnicę Warszawy i kierujemy się na Poznań. Niebo przepięknie bezchmurne, upalna pogoda i temperatura 35˚C sprawia, że od samego wyjazdu z domu już poczuliśmy wakacje. Jest niedziela, ruch na drodze względnie mały, bez problemu rozwijamy prędkość i mkniemy przed siebie.
Z końcem dnia, już gdzieś na niemieckich autostradach, przesiadam się na miejsce kierowcy. Sadowię się wygodnie i po chwili mijamy nieznane obrazy. Lubię jeździć nocą i tylko czekam na ten moment w naszej podróży. Mknę do przodu, a przede mną tylko ciemność. O 2.00 w nocy rodzina już smacznie śpi. Kilometry szybko mijają, minuty wolno sobie płyną, a ja jadę i jadę w ciemność przed siebie zatopiona w swoich myślach, otulona ciemną nocą jak kołderką po same uszy. Przede mną tylko białe paski jezdni, przemykające szybko pod kołami jak myszy uciekające przed kotem.
Sezon w pełni a turystów brak
Kemping Aquabarroso przywitał nas skromnymi warunkami i niewielką liczbą turystów. W zasadzie śmiało mogę powiedzieć, że jesteśmy jednymi z niewielu tu przebywających urlopowiczów, co trochę mnie zaskoczyło. Ale być może to, że kemping jest na poziomie ponad 1000 m n.p.m., a nie na wybrzeżu sprawia, że zagląda tu niewiele osób.
Pierwszy dzień mija na błogim leniuchowaniu. Noc zaś była bardzo zimna i wszyscy zapakowani w śpiwory, poprzykrywani dodatkowo kocami, nie wystawialiśmy spod nich nawet nosa. Temperatura spadła do 12˚C, co od razu odczuwalne było w naszych namiotach. Skulona pod kocem nawet nie rozprostowywałam nóg, gdyż dół śpiwora był zimny jak wyjęty z lodówki. W rezultacie zamiast smacznie spać i regenerować się po podróży, budziłam się ciągle zmarznięta, zastanawiając się czym można by się tu jeszcze okryć. Rankiem, gdy tylko wyjrzało słońce, od razu czuć było jego ciepło, lecz zimny wiatr wiejący znad pobliskiego jeziora wzmagał uczucie zimna. Dopiero około południa wiatr cichnie, robi się gorąco i jest tak aż do zachodu. Kolejna noc nie przynosi nic nowego. Każdy z nas spał w ciepłych dresach w śpiworach, pozawijani jak krokiety. Kolejny ranek był powtórką z poprzedniego.
Pełna treść artykułu w najnowszym wydaniu "Polskiego Caravaningu".