artykuły

podrozePODRÓŻE
ReklamaBilbord - ACSI przedsprzedaż 2025

Portugalia od zaplecza

Czas czytania 5 minut
Portugalia od zaplecza
Przyjemny kemping w Quiaios. 

Wybrzeże, które zachwyca, otula nas swoim wdziękiem i zachęca do przyjścia na jego skraj, by pokazać nam swoją potęgę i ogrom oraz wiatr, który szumi głośno, krzycząc do nas, byśmy stąd uciekali, przegania wytrwale i wypycha zimnymi ramionami, usilnie próbując nas zniechęcić obyśmy nie zostali tu na dłużej. To skrajności, dwie przeciwwagi, z którymi musieliśmy się zmierzyć, walczyć z nimi aż do chwili wakacyjnego ukojenia.

Wyruszamy, nareszcie po długim ciężkim roku, spokojnym rytmem, po śniadaniu. Tym razem jest nas czwórka. Na dachu mamy już zamontowany namiot dachowy, w którym z mężem będziemy nocować. Dzieciaki do spania wzięły ze sobą mały namiot klasyczny.
3 sierpnia o godzinie 11.15 wskakujemy na obwodnicę Warszawy i kierujemy się na Poznań. Niebo przepięknie bezchmurne, upalna pogoda i temperatura 35˚C sprawia, że od samego wyjazdu z domu już poczuliśmy wakacje. Jest niedziela, ruch na drodze względnie mały, bez problemu rozwijamy prędkość i mkniemy przed siebie.
Z końcem dnia, już gdzieś na niemieckich autostradach, przesiadam się na miejsce kierowcy. Sadowię się wygodnie i po chwili mijamy nieznane obrazy. Lubię jeździć nocą i tylko czekam na ten moment w naszej podróży. Mknę do przodu, a przede mną tylko ciemność. O 2.00 w nocy rodzina już smacznie śpi. Kilometry szybko mijają, minuty wolno sobie płyną, a ja jadę i jadę w ciemność przed siebie zatopiona w swoich myślach, otulona ciemną nocą jak kołderką po same uszy. Przede mną tylko białe paski jezdni, przemykające szybko pod kołami jak myszy uciekające przed kotem.

ReklamaPortugalia od zaplecza 1
O 6.00 rano ostatecznie wstaje dzień, ruch zaczyna się zdecydowanie większy. Po dwunastu godzinach jazdy przenoszę się na tylną kanapę, przytulam do poduszki i po chwili odpływam w sen. O godzinie 20.00 drugiego dnia po przejechaniu równo 3200 km i po 32 godzinach jazdy docieramy bezpiecznie do pierwszego kempingu w portugalskich górach.

Sezon w pełni a turystów brak
Kemping Aquabarroso przywitał nas skromnymi warunkami i niewielką liczbą turystów. W zasadzie śmiało mogę powiedzieć, że jesteśmy jednymi z niewielu tu przebywających urlopowiczów, co trochę mnie zaskoczyło. Ale być może to, że kemping jest na poziomie ponad 1000 m n.p.m., a nie na wybrzeżu sprawia, że zagląda tu niewiele osób.
Pierwszy dzień mija na błogim leniuchowaniu. Noc zaś była bardzo zimna i wszyscy zapakowani w śpiwory, poprzykrywani dodatkowo kocami, nie wystawialiśmy spod nich nawet nosa. Temperatura spadła do 12˚C, co od razu odczuwalne było w naszych namiotach. Skulona pod kocem nawet nie rozprostowywałam nóg, gdyż dół śpiwora był zimny jak wyjęty z lodówki. W rezultacie zamiast smacznie spać i regenerować się po podróży, budziłam się ciągle zmarznięta, zastanawiając się czym można by się tu jeszcze okryć. Rankiem, gdy tylko wyjrzało słońce, od razu czuć było jego ciepło, lecz zimny wiatr wiejący znad pobliskiego jeziora wzmagał uczucie zimna. Dopiero około południa wiatr cichnie, robi się gorąco i jest tak aż do zachodu. Kolejna noc nie przynosi nic nowego. Każdy z nas spał w ciepłych dresach w śpiworach, pozawijani jak krokiety. Kolejny ranek był powtórką z poprzedniego.

ReklamaPortugalia od zaplecza 2
Zajrzeć do średniowiecza
Po śniadaniu wyruszamy w stronę Porto przez wioskę Vilarinho Seco. Mamy do niej zaledwie 18 kilometrów. Górską drogą powoli jedziemy w obranym kierunku. Podjazd w górę jest stromy i z przyczepą byłoby ciężko się wspiąć, z kapsułą na dachu radzimy sobie bez problemu. Z prawej strony drogi piękne doliny, z lewej ciekawe i zazielenione góry sprawiają, że drogą jedzie się przyjemnie. Przed nami łagodne wzniesienia faliście układają się na niebie, tworząc ładną linię horyzontu na niebieskim tle. Po krótkim czasie dojeżdżamy do wioski, w której czas zdecydowanie się zatrzymał. Domy z kamienia pokryte czerwoną dachówką usytuowane wzdłuż kamiennej wąskiej drogi wyglądają na niezamieszkane. Puste dwie uliczki, na których nic się nie dzieje potęgują obraz, iż życie tu dawno zamarło i gdyby nie kobieta robiąca pranie na tyłach domu, wydawałoby nam się, że faktycznie nikt już tu nie mieszka. Patrzę na nią ze zdumieniem i nie mogę uwierzyć w obraz, który widzę. Murowany zbiornik o wymiarach dwa na trzy metry wypełniony wodą służy jej do płukania tkanin. Na tarze z kamienia szoruje rzeczami, maczając je co chwila w wodzie. Patrzę na to z podziwem, zastanawiając się jednocześnie jak to jest możliwe, że są jeszcze takie miejsca w Europie. Ciekawa jestem, czy te kobiety robią to z wyboru, czy z konieczności.
Cała wioska przenosi nas w inne czasy i tylko stojący pod jednym z domów nowoczesny samochód psuje harmonijność obrazu. Wystarczy tylko spojrzeć w drugą stronę, gdzie pod kamiennym murem stoi, podpierając się laską, babinka ubrana szczelnie w czarne szaty, by znów poczuć się w innym świecie. Stoi i bez emocji patrzy przed siebie, jakby nic nie zauważając, jakby nic już jej nie cieszyło. Babinka zatrzymała się w czasie....

Pełna treść artykułu w najnowszym wydaniu "Polskiego Caravaningu".



Administrator03.03.2017 zdjęć 4
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News