To rzeczywiście był dzień odpoczynku - tak jak sobie zaplanowałem na sam koniec wyprawy. Okazał się najkrótszym dniem i najmniej urozmaiconym pod względem ciężkich podjazdów.
To rzeczywiście był dzień odpoczynku - tak jak sobie zaplanowałem na sam koniec wyprawy. Okazał się najkrótszym dniem i najmniej urozmaiconym pod względem ciężkich podjazdów. Jedyne czego nie udało mi się zobaczyć to norweskiego "końca świata". Jadąc według mapy, nie znalazłem żadnego drogowskazu, który informowałby, że tutaj znajduje się taka atrakcja. Ostatecznie dojechałem do miasta Tonsberg i tam zapytałem się jak daleko jest do tego miejsca. Okazało się, że musiałbym jechać dodatkowo jeszcze 20 km, a tyle samo miałem na przeprawę promową z Horten do Moss. Postanowiłem nie ryzykować i biorąc pod uwagę, że słońce dziś nieźle przypiekało odpuściłem sobie te dodatkowe 40 km w takim upale. Niewykluczone, że kiedyś jeszcze wrócę do Norwegii i wtedy to nadrobię. Tymczasem skupiłem się na bezpiecznym dotarciu do Horten, gdzie czekała mnie jeszcze przeprawa. W sumie okazało się, że prom kursuje co pół godziny, a mnie udało się trafić idealnie. Ustawiłem rower, poszedłem na górny pokład i prom odpłynął. Podróż trwała ok 25 min. Potem już tylko krótka przejażdżka do Kambo - dzielnicy Moss, gdzie mieszka mój chrześniak Tomek. Stąd wysyłam ostatnią relację z wyprawy z cyklu "Tropy Skandynawskie". Do niedzieli mam zamiar zobaczyć Oslo oraz Moss, a rano wsiąść na samolot do Gdańska.