artykuły

podrozePODRÓŻE
ReklamaBilbord Ubezpieczenia

Camping w Albanii, czyli na tropie bunkrów - część 3

Czas czytania 11 minut
Camping w Albanii, czyli na tropie bunkrów - część 3
Ochryda z daleka. 

Podróż tropem albańskich bunkrów dobiega końca. Relacjonują: Salut i SalutElla, laureaci tegorocznych CamperTeam-ków w kategorii „Najciekawsza trasa roku”.

16 sierpnia – Jesteśmy w Macedonii

Z wielkim żalem opuszczamy Pa Emer, w Kavaje robimy jeszcze zakupy – szukam jajek, okazuje się, że są luzem i kasjerka pakuje mi je w reklamówkę; dobrze że mam w kamperze plastikowy pojemnik na jajka, to je przekładam. Facet z obsługi sklepu pakuje nasze zakupy do reklamówek i zanosi je nam do samochodu (tak samo było poprzednim razem).

Kierujemy się do Kalisthe w Macedonii nad Jeziorem Ochrydzkim – to ok. 145 km i 3,5 h jazdy. Mijamy Bradashesk i Elbasan – przemysłowe albańskie miasta, potem Librazhd. Droga robi się kręta i wiedzie przez zielone góry, stare mosty, wzdłuż rzeki częściowo wyschniętej. Mamy jeszcze 1500 leków i trochę jesteśmy głodni. Zatrzymujemy się w przydrożnym barze, ale bez szans, bo nikt nie mówi po angielsku i nie ma karty, aby chociaż zobaczyć ceny. Kelner prowadzi mnie do okienka, przez które kucharka pokazuje mi kawał surowego mięsa i coś tłumaczy, ale niestety, nie wiem co to ma być za potrawa i za ile. Uciekamy stamtąd. Wreszcie trafiamy na sklepik, gdzie wydajemy ostatnie leki. Na odcinku do granicy z Macedonią mijamy rdzawe góry, kamieniołomy i gigantyczne mosty. Ok 16.00 wkraczamy do Macedonii i jedziemy wzdłuż zachodniego wybrzeża Jeziora Ochrydzkiego aż do Kalisthe – małej miejscowości położonej 12 km od granicy nad jeziorem. Znajdujemy tam camping Rino – mały, nad samym jeziorem, bez zejścia do wody, ale za to z widokiem na jezioro. Obok trawiastego placu taras z ok. 10 stoliczkami. W restauracji oczywiście dania z ryb z Jeziora Ochrydzkiego. Po jednej toalecie męskiej i damskiej oraz osobno łazienka, jeden zlew, prąd i stały dostęp do Wi-Fi , wszystko w cenie 12 euro. Na powitanie dostajemy kieliszek raki i kawę espresso. W knajpie zamawiamy rybę z dodatkami i butelkę białego wina. Nasze kubki smakowe doznają uniesienia, natomiast portfel piszczy z żalu na utratą znacznej kwoty euro – to już nie te ceny co w Albanii.

ReklamaCamping w Albanii, czyli na tropie bunkrów - część 3 1
17 sierpnia – Wokół Jeziora Ochrydzkiego

Rano dostajemy znowu od właściciela espresso ze śmietanką. Ok. 10.00 wyjeżdżamy do Strugi – krótki spacer, ale wygania nas deszcz i ciemne chmury ciągnące znad gór. Struga to plaże nad jeziorem pełne ludzi, również muzułmańskich kobiet w 3-, 4-osobowych grupkach lub z dziećmi. Hotele, apartamenty i mnóstwo budek z plażowymi gadżetami i sztuczną biżuterią. Jest nawet jeden sklep o nazwie „Pewex” i opisem „totalna wyprzedaż”. Przez miasto płynie rzeka Czarny Drin, uregulowana kanałem i wypływająca z Jez. Ochrydzkiego. Pierwszy mostek na rzece – drewniany, zwany mostem poetów. Na nadbrzeżu stoją pomniki różnych poetów, w tym Mickiewicza. Z następnego mostu murowanego młodzi ludzie urządzają zawody w skokach z poręczy do rzeki.

Jedziemy dalej do Ochrydy, wjeżdżamy ulicą Turisticką, znajdujemy miejsce do zaparkowania na ul. Partizanckiej, na zachód od centrum. Zwiedzamy centrum – port, bulwary, starówkę, na górze widzimy twierdzę cara Samuela. Wchodzimy w kręte uliczki starówki, dochodzimy do cerkwi św. Zofii i dalej do cerkwi św. Jana Teologa. Panorama jeziora, gór, urwisko skalne. Wstęp do cerkwi kosztuje 100 MAC, ale wystarczy stanąć w drzwiach i można zobaczyć całe wnętrze, a i tak jest zakaz fotografowania. Przy wyjściu młody chłopak proponuje nam rejs taxiboat do portu w Ochrydzie za 5 euro. Wsiadamy. Łódź siedmiometrowa i nieźle buja, ale jest fajnie. Wysadza nas na nadbrzeżu przy restauracji, przechodzimy między stolikami. Jeszcze krótki spacer po ulicy pełnej sklepów, oczywiście głównie z ochrydzkimi perłami i opuszczamy miasto.

ReklamaCamping w Albanii, czyli na tropie bunkrów - część 3 2
Jedziemy do Muzeum na Wodzie – jest to osada z epoki brązu i żelaza. Wstęp 100 MAC, dzieci 30. Przed muzeum parking w cenie biletu. Po zwiedzeniu jedziemy dalej wzdłuż jeziora i skręcamy na drogę prowadzącą przez PN Galicica do Jeziora Prespańskiego. Wjazd zagrodzony szlabanem, ale okazuje się, że jak zapłaci się 4 euro, to można wjechać, a za 9 km jest miejsce piknikowe, gdzie można przenocować (info od strażników wjazdu). Wjeżdżamy, droga wąska, kręta, ale gładka, asfaltowa nawierzchnia. Znajdujemy miejsce piknikowe – to łączka ze stolikami i ławeczkami, ujęciem wody pitnej i placem zabaw. Fajnie, tylko wszędzie teren albo z góry, albo w dół. Ciężko znaleźć kawałek równego miejsca na postawienie kampera. Stajemy w małej zatoczce, ale i tak trochę lecimy do przodu. Wokół gigantyczne góry, chłodno, tylko 18 stopni. Robi się coraz ciemniej i zimniej – w nocy temperatura spadła do 4,5 stopnia.

18 sierpnia – Tetovo, czyli albańsko- -macedoński tygiel z jedną polską załogą oraz rejs po kanionie Matka

Budzi nas rześki poranek – 6 stopni oraz słoneczko. Dzięki niemu temperatura podnosi się. Ok. 9:00 wyruszamy w dalszą drogę, kilka minut później stajemy na punkcie widokowym Koritskirid, na wysokości 1421 m n.p.m., z którego roztacza się przepiękny widok na całe Jezioro Ochrydzkie, w dole na Trpejca i brzeg albański.

Zjazd jest mniej efektowny – widok na Jezioro Prespanskie przesłaniają drzewa i krzewy. Po ok. 1 h jesteśmy nad jeziorem Prespańskim na rozwidleniu dróg – w prawo do Albanii, w lewo na Resen. Skręcamy w lewo i po ok 3,5 h jazdy (190 km) wjeżdżamy do Tetova. Szukamy kolorowego meczetu – żadnych oznaczeń, brak adresu w przewodniku. W mieście straszny ruch – samochodów i pieszych, do tego mnóstwo sklepów i straganów. Jedziemy chyba główną ulicą, kierując się na centrum. Napisy dwujęzyczne – po macedońsku i po albańsku. Bardzo dużo kobiet muzułmanek z zasłoniętymi włosami, część szczelnie okryta, najczęściej w długich prochowcach nałożonych na suknię/spódnicę i tylko widać stopy do kostek – gołe lub w rajstopach, a do tego sandały lub klapki, najczęściej czarne. Są i inne – t-shirt, dżinsy i chusta na głowie. Jest tu bardziej albańsko i islamsko niż to, co widzieliśmy w Albanii. I oprócz nas „ani widu, ani słychu” innych cudzoziemców.

Nagle po lewej stronie dostrzegam kolorowy meczet. Szukając miejsca do zaparkowania, ładujemy się w wąskie uliczki starego miasta – same w sobie może nie są wąskie, ale po obu stronach parkują samochody. Przejeżdżamy na milimetry, ale przy kolejnych się nie da. Jesteśmy zaklinowani – ani w przód, ani w tył. Robi się małe zbiegowisko, w tym na szczęście pojawia się policjant. Dzwoni do kogoś, po czym każe nam czekać. Po paru minutach zjawia się właściciel najbardziej zawadzającego auta i odjeżdża. Szczęśliwie wydostajemy się z pułapki. Jeszcze parę ulic i parkujemy. Idziemy pod kolorowy meczet – jest piękny. Niestety, na drzwiach wisi kłódka, a dwóch mężczyzn modli się przed wejściem – nie możemy zobaczyć wnętrza (dla zainteresowanych podaję namiary, które ustaliliśmy na miejscu: N 42 00 19 79 E 20 58 0051). Idziemy dalej ulicami Tetova. Wchodzimy do małej „Burektorii”, wita nas uśmiechnięty kelner i zaprasza do stolika. Burki dostajemy na talerzach, pokrojone na mniejsze kawałki. Są bardzo dobre. Robimy jeszcze parę fotek miasta i wyjeżdżamy w kierunku kanionu Matka. Jest zjazd z autostrady oznakowany „kanion Matka i camping nad jeziorem Treska”. Docieramy do parkingu niedaleko wejścia do kanionu (N 41 57 41 18 E 21 17 47 70). Parkujemy za rozsypującym się budynkiem, na miejscach oznaczonych jako bus. Dalej szlaban otwarty, ale mało kto tam wjeżdża, większość idzie na piechotę. Idziemy i my. Po ok. 10 minutach widzimy olbrzymią tamę, za którą jest sztuczne jezioro Matka. Mijamy tamę i dalej wyznaczoną ścieżką mijamy mały port z łódeczkami i wypożyczalnią kajaków, cerkiew, hotel Matka. Idziemy dalej. Ścieżka biegnie na półce skalnej wzdłuż kanionu. W pewnym momencie jest tabliczka informująca, że ta ścieżka ma 6 km. Podążamy jeszcze kawałek i wracamy. Postanawiamy popłynąć łódką, tym bardziej, że tylko w ten sposób można się dostać do jaskini. Łódka na 10 osób. Płynie z nami sympatyczna para z Turcji oraz trzech Macedończyków. Rejs w obie strony i zwiedzanie jaskini zajmuje ok. 1 h. Miejscami jezioro przypomina nam kształtem fiord, ale kolor wody jest całkiem „niefiordowy”. Bardzo przyjemne wrażenia – strome skały kanionu lśnią w zachodzącym słońcu. Jest też podwodna jaskinia z wejściem poniżej lustra wody i głębokością 212 m. Schodzą do niej tylko nurkowie. Wracamy na parking, mała kolacyjka w pobliskiej knajpce i zostajemy na parkingu nas noc. Jutro Skopje.

19 sierpnia – Skopje, czyli duch starej czarszyi i megalomańskie pomniki

Ok. 10.30 wjeżdżamy do Skopje ulicą Bulvard Partizancki Ordieri, przejeżdżamy rzekę Wardar mostem obok twierdzy i znajdujemy parking. Jest płatny, ale nie ma parkomatów, tylko trzeba wysłać SMS na podany numer z numerem rejestracyjnym auta. Na szczęście spotykamy gościa, który sprawdza opłaty parkingowe. Oferuje nam pomoc, tzn. my mu dajemy 100 denarów, a on ze swojego telefonu wysyła SMS i jeszcze mówi, że możemy stać dłużej niż 2 godziny, bo to za mało, aby zobaczyć najważniejsze miejsca w Skopje. Pokazuje nam jeszcze, w którą stronę iść, aby trafić do starej czarszyi.

Zanurzamy się w świat starej czarszyi pełnej sklepików i knajpek, później trafiamy na bazar – bardzo dużo muzułmanek w tradycyjnych strojach – i wreszcie dochodzimy do pierwszego z gigantycznych pomników i fontann. Potem kolejne pomniki i kolejne fontanny, do tego ozdobne ławeczki, śmietniki i latarnie. Piękny gmach Teatru Narodowego, a przed nim figury „aktorka” i „aktor”. Wchodzimy na kamienny most i z niego podziwiamy rzekę, plażę miejską, fontanny tryskające z rzeki (!), stary galeon – po drugiej stronie mostu dwa „stare” galeony w trakcie budowy. I kolejne pomniki: cesarz Justynian na tronie, św. Cyryl i Metody, no i oczywiście „wojownik na koniu”, czyli Aleksander Macedoński – gigantyczny pomnik na wysokiej kolumnie, wokół żołnierze i lwy oraz lejąca się woda z fontann w takt muzyki. Imponujące!

Wkraczamy w nowoczesne rejony miasta – ekskluzywne sklepy, przeszklone budynki. I znowu pomnik – dwie młode zakupoholiczki. Idziemy dalej ulicą Makedonia – zamkniętą dla ruchu kołowego. Po lewej pomnik Matki Teresy, obok instytut jej pamięci, a za nim budowa olbrzymiej cerkwi. I dalej łuk triumfalny, a potem oczywiście znowu pomniki. I coś jakby połączenie berlińskiej Bramy Brandenburskiej z Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Docieramy do dużego centrum handlowego i przez nie przechodzimy do rzeki na nowy most – trzy rzędy ozdobnych latarni, w tym jedna na środku mostu, przy każdej latarni w bocznym rzędzie jakiś pomnik. Ciąg dalszy balustrady z pomnikami wzdłuż rzeki do następnego mostu. Ten na środku zamiast latarni ma jeden pomnik z fontanną. Naprzeciwko gmach rządowy – kolumny na styl grecki. Wieczorem to miasto musi wglądać niesamowicie.

Wracamy do kampera i wyjeżdżamy ze Skopje. Po 1,5 h jazdy tankujemy tanie macedońskie paliwo na ostatniej stacji przed granicą z Serbią – Marketpol Kumanovo i wjeżdżamy do Serbii. Ok. 23.00 przekraczamy granicę z Węgrami i zostajemy na noc na stacji paliw OMV.

20 sierpnia – I znów spotykamy „naszych”

Ze stacji paliw wyruszamy ok. 10.00 i jedziemy do Bukfurdo na baseny termalne. Ok. 14.30 jesteśmy na campingu przy basenach. Instalujemy się, ja i Ania zakładamy kostiumy i mimo że jest trochę chłodno, dziarsko wskakujemy do pierwszego napotkanego basenu – zimno. Obok basen z gorącą i śmierdzącą wodą. W efekcie w różnych basenach spędzamy ok. 2 h. W tym czasie Tata znajduje załogę CamperTeamu ze Starogardu Gdańskiego.

21 sierpnia – Moczenie w węgierskich termach

Po całej nocy deszczu i wichury, w dzień wychodzi słońce. Po późnym śniadaniu i zrobieniu zakupów w pobliskim markecie idziemy na baseny. Moczymy się, z przerwą na obiad, do wieczora, ostatnie 1,5 h spędzając z załogą CamperTeamu w gorącym basenie, a w tym czasie nasze dzieci (oni mają dwoje) szaleją w pływackich. Wieczór spędzamy przy wspólnym grillu, węgierskim winku (kobitki) oraz polskiej i chorwackiej gorzałce (chłopaki). Jutro my, niestety, wracamy już do domu.

22-23 sierpnia – Powrót do domu

O 12.00 wyjeżdżamy z campingu. Przed nami 800 km. Po drodze w Buku kupujemy w winiarni (mała piwniczka w domku) parę buteleczek węgierskiego wina. Ok. 21.00 parkujemy już w Polsce. W sobotę wyruszamy rano i wczesnym popołudniem jesteśmy w domu.

I krótkie podsumowanie

Po pierwsze, cieszymy się, że zobaczyliśmy Albanię, w której jest jeszcze ten smak niezatłoczonych plaż i początkujących kurortów, ale jednocześnie są już drogi, którymi można spokojnie jechać i miasta, w których widać już „europejskość” (tę w dobrym znaczeniu).

Po drugie, są w Albanii fantastyczne krajobrazy i ciekawe historycznie miejsca.

Po trzecie, są kontrasty wywołujące uśmiech – nie śmiech – jak droga o europejskim standardzie, po której przemieszcza się osiołek.

I wreszcie, ale jak mówią Anglicy – „last but not least” – ludzie, którzy niezależnie od tego, czy potrafią się porozumieć w innym języku niż albański, czy nie, są niebywale sympatyczni, gościnni i przyjaźnie nastawieni.

No i te bunkry, których trochę udało nam się wytropić – z jednej strony pozostałość epoki totalnej izolacji, z drugiej niespotykany chyba nigdzie indziej oryginalny element otoczenia. Jest ich coraz mniej, więc jedźcie do Albanii, bo naprawdę warto!

Tekst: SalutElla
Fot. Salut, Ania

Artykuł pochodzi z numeru 4(69) 2015 Polskiego Caravaningu



Administrator10.08.2018 zdjęć 7
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News