O nieoczywistych kierunkach podróży
Przysłowiowy wypad w Bieszczady w naszej branży to nic trudnego. Jednak co zrobić, gdy zapragniemy udać się na Antypody? Czy to w ogóle realne? Oczywiście możemy zdecydować się na lot samolotem i wynajęcie kampera na miejscu. Jednak co jeśli nasz pojazd jest członkiem rodziny, nieodzowną częścią wypraw i nie wyobrażamy sobie wyjazdu innym środkiem lokomocji?
Czy to się w ogóle opłaca? A zresztą, na dobrą sprawę czy chodzi o to, co się opłaca? Czy to w ogóle bezpieczne? O czym należy pomyśleć, planując egzotyczne kierunki? Pytań jest naprawdę wiele, a odpowiedzi jeszcze więcej. Postanowiliśmy więc przyjrzeć się mniej oczywistym pomysłom na podróże caravaningowe.
Czyli szybki transfer i wynajem kampera na miejscu. Nie jest to może najbardziej spektakularne rozwiązanie, ale na pewno szybkie i w ogromnym stopniu ułatwiające całą logistykę. Z pomocą przychodzą nam firmy pośredniczące w wynajmie pojazdu na innym kontynencie. Bez problemu znajdziemy koordynatora takiej wycieczki choćby na terenie USA czy Kanady. Zapewni on nam nie tylko pojazd, ale też jego ubezpieczenie i cały wachlarz usług dodatkowych, np. wyposażenie kampera w pościel lub podstawowe naczynia, bo przecież nie możemy przytargać całego dobytku samolotem. Popularna jest też opcja, w której wynajmujący po odebraniu samochodu jedzie nim do taniego marketu typu Wallmart, gdzie za grosze kupuje wszystkie potrzebne rzeczy. Czy to ekonomiczne? Do sprawdzenia, ekologiczne raczej nie.
W dalekich częściach świata można znaleźć podobnych sobie zapaleńców, przemierzających świat na kołach
Opcją ambitniejszą jest przeprawienie własnego środka transportu na obcy ląd. Tu sprawa się komplikuje, bo taki przerzut to dużo formalności, kosztów, przejść z agentami i ubezpieczycielami, co w efekcie oznacza jedno: spore koszty. Statkami możemy poruszać się dwojako: tam, gdzie kursują promy, sprawa jest prosta. Ładujemy się na pokład naszym autem lub przyczepą, a po przybiciu do brzegu zjeżdżamy na ląd i jedziemy dalej.
Gorzej, gdy mamy do przeskoczenia któryś z oceanów. Wtedy musimy wysłać nasze auto samodzielnie w kontenerze lub na pokładzie parkingowym, podobnym do tych na promach. My zaś jesteśmy zmuszeni skoczyć górą. Opcja kontenerowa jest droższa, ale troszkę bezpieczniejsza. Ograniczeniem jest za to objętość samego pudła, bowiem nie wsadzimy doń pojazdu wyższego niż 257 cm, co w naszej branży nie jest jakimś szalonym wynikiem. Reasumując, do kontenera morskiego zapakujemy raczej vana niż wyprawowe bydlę na ciężarówce czy choćby wyższą alkowę.
Okolice Malagi w Hiszpanii – to już daleko, więc może kamper wodą, a my „górą”
Załatwienie transportu to dopiero początek formalności. Do pozostałych należą wykupienie odpowiedniego ubezpieczenia i wyrobienie dokumentów związanych z procedurą importu czasowego na terenie interesującego nas kraju. W części z nich, choćby w USA, wymagany jest adres korespondencyjny na terenie danego państwa, zarówno w celach korespondencyjnych, jak i do wykupienia ubezpieczenia. W Stanach – zupełnie tak jak u nas – koszty polis mają związek z miejscem „zamieszkania”, dlatego lepiej obstalować sobie adres w Alabamie niż w Nowym Jorku.
Jak dużo czasu i nerwów trzeba poświęcić na papierologię, zależy głównie od czynnika ludzkiego, czyli od pośrednika lub agenta. Problemy zdarzają się głównie w sytuacjach niestandardowych, czyli np. takich, gdy nasz pojazd jest wiekowy, bardzo nietypowy, a urzędnik niedoświadczony lub mało elastyczny.
Jak widać, potrzeba sporo samozaparcia, żeby przerzucić własny środek transportu gdzieś dalej. Opłacalność tego interesu ma sens, gdy planujemy podróż co najmniej kilkutygodniową, a najlepiej wielomiesięczną. W zamian za odbycie tej drogi krzyżowej przez formalności podróżujemy z naszym ulubionym domkiem i wciąż jesteśmy u siebie. To kwestie bezcenne.
Choć w sieci można znaleźć sporo poradników, jak taką podróż ogarnąć logistycznie i ile co kosztuje, nie było w nich informacji na temat zabezpieczenia pojazdu… przed korozją. Podróż morska to przecież wszechobecna woda i sól, czyli najbardziej zgubna dla metalu mieszanka, oddziałująca nań przy podróży w obie strony przez kilka dobrych tygodni, dlatego aż prosi się o zabezpieczenie blach i podwozia przed rdzą, żeby po powrocie koszty całej odysei nie okazały się jeszcze wyższe.
Do niektórych państw Europy można dostać się drogą morską, na przykład transportując kampera przez bałtyckie cieśniny metodą RORO. Północna Jutlandia
Dalekie wyprawy nie muszą wiązać się koniecznie z transportem morskim na dużą skalę. Do Afryki da się przeskoczyć promem, a do Azji możemy przeturlać się po lądzie. Na obu tych kontynentach musimy się jednak liczyć z tym, że są destynacje mniej i bardziej bezpieczne. Niestety, taki jest nasz świat, musimy brać pod uwagę, że w niektórych krajach toczą się wewnętrzne konflikty zbrojne, inne są w stanie wojny z sąsiadami. Nawet w naszej europejskiej bańce sielanka została zakłócona, a niektóre kierunki wykluczone z listy bezpiecznych. Do grona bezpiecznych państw popularnych wśród podróżników wybierających je na pierwszy międzykontynentalny wyjazd od lat zaliczane są Maroko i Turcja. Ich popularność wynika nie tylko ze względnego bezpieczeństwa, ale też tego, co mogą zaoferować turystom. Oba są bogate kulturowo, ze wspaniałymi zabytkami, krajobrazami i pyszną kuchnią, świetną pogodą, kuszą niedaleką odległością i możliwością spokojnego dojazdu.
Zaprawionym w podróżniczych bojach i dla odważniejszych debiutantów niestraszne są dalsze wyprawy. Bywa, że kraje uznawane za dzikie i niebezpieczne mają taką łatkę tylko dlatego, że niewiele osób zbiera się na odwagę, by je eksplorować. Tymczasem doświadczenie wielu podróżników pokazuje, że im dalej od cywilizacji, tym serdeczniejsi są ludzie i tym większa gościnność. Prawda jest taka, że na popularnych szlakach turysta stanowi przede wszystkim źródło przychodu, zaś poza nimi jest traktowany jako szczególny gość zesłany przez niebiosa. Zapuszczając się w zakamarki, gdzie diabeł mówi dobranoc, a bociany robią pętlę, mamy możliwość prawdziwego obcowania z inną kulturą, mimo trudności z komunikacją językową i wszelkich dzielących nas różnic. Często jest tam bezpieczniej niż w niejednym miejscu w Europie. Zatem jeżeli nie ładujemy się w miejsca objęte konfliktami zbrojnymi i traktujemy lokalną ludność z należnym szacunkiem, wrócimy z naszej eskapady bogatsi o przeżycia, jakich nie doznamy w tzw. „cywilizowanym” świecie.
Jeśli do tranzytu przez fale służy nam prom, sprawa jest prosta. Jeśli natomiast kamper podróżuje na pokładzie i jest narażony na morską wodę i sól, taka wyprawa może odbić się czkawką
Dalekie trasy są wspaniałe z wielu względów. Po pierwsze, możemy podróżować w duchu slow life i dogłębnie poznawać kulturę, kuchnię, społeczność oraz zwyczaje odwiedzanych krajów. Po drugie, poruszając się niewielkimi odcinkami, optymalizujemy koszty paliwa – nie przepalamy go na długie transfery, tylko powolutku cieszymy się drogą. Po trzecie, długa trasa pozwala zanurzyć się w podróży i odciąć na dobre od codzienności. A o to przecież nade wszystko chodzi w podróżowaniu, to są nasze przysłowiowe Bieszczady, w które chcemy uciec od tego, co nas na co dzień uwiera i męczy. Ruszając w nieznane, szukamy resetu głowy, nowych doznań i świeżego spojrzenia na życie. Im dalej przemieścimy się od tego, co znane, tym szerszy stanie się nasz horyzont i zmieni perspektywa, z której widzimy świat.
Nieoczywiste kierunki w caravaningu wymagają znacznie większego planowania, czasu i pieniędzy niż klasyczne podróże samolotowe, choćby te najbardziej egzotyczne. Nawet przy założeniu, że czas i kasa nie są ograniczeniem, czeka nas mozolne załatwianie formalności, negocjacje z przewoźnikami, agentami i ubezpieczycielami.
Czy warto? Oczywiście! Zwłaszcza gdy nasz pojazd jest członkiem rodziny i nie wyobrażamy sobie mieszkania w wynajętym, obcym aucie. Trudno wyobrazić sobie vanliferów, porzucających wypieszczone gniazdka, z którymi są związani wręcz emocjonalnie, by wyruszyli przed siebie bezosobowym kamperem z wypożyczalni. W caravaningu chodzi także o to, że nasze kampery i przyczepy to coś więcej niż jakieś tam środki lokomocji. To nasze drugie domy, które niejednokrotnie darzymy większym afektem niż te, w których żyjemy na co dzień. Kochamy mieszkać w tych domkach i zmieniać tylko widok za oknem. Dlatego warto ścigać marzenia i wyruszać w nieznane, o ile pozwalają nam okoliczności.
Manuela Warzybok
Artykuł pochodzi z numeru 2 (116) 2024 r. magazynu „Polski Caravaning”.
Chcesz być na bieżąco? Zamów prenumeratę – teraz jeszcze taniej i szybciej.