Przepływamy przez wrota fiordu i nie możemy przestać wiosłować. Król fiordów – Geiranger – zasługuje na swoje miano. Jego wody działają jak magnes, nie sposób oderwać rąk od wioseł. Za kolejnym zakrętem widok zachwyca nas coraz bardziej. Jak zaczarowani wpływamy coraz dalej i dalej na jego mroczne wody.
To miał być krótki rekonesans okolicy, a jesteśmy już w połowie Geirangerfiordu, wijącego się przez 15 kilometrów pomiędzy stromymi zboczami.
Nad nami kilkusetmetrowe urwiska, z których pionowo w dół spływają huczące wodospady, pod nami prawie 700 metrów głębin – aż strach pomyśleć, co za wodne potwory przepływają pod nami! Tajemnicze cienie jednak się ujawniły, przy kajaku zaczynają wyskakiwać morświny, które przyjaźnie prychając, dotrzymują nam towarzystwa. Unosimy głowy ku słońcu. Po bezchmurnym niebie krążą orły, czujnie zerkają z góry na Drogę Trolli i być może na nas, płynących spokojnie przez wody Norwegii. I jak tu nie płynąć?
Nasza przygoda z kajakiem zaczęła się od podróży na Lofoty. Z początku chcieliśmy kupić tylko bagażnik rowerowy, ale skoro i tak mieliśmy zamontować hak... kupiliśmy przyczepę kempingową. Rowery zostawiliśmy w domu, a do przyczepy wrzuciliśmy dmuchane canoe. I to był strzał w dziesiątkę!
Przez norweskie Fiordy
Zabawmy się w pierwszych wikingów i wyruszmy na odkrywanie nieznanych lądów! Bo krainę fiordów najlepiej poznawać od strony wody. Nie ma nic piękniejszego od przemierzania norweskich wód kajakiem.
Przed przyczepą dmuchamy kajak i ruszamy na podbój bezludnych wysp. Takich niezamieszkałych wysp na Lofotach są tysiące. Dopływając do jednej z nich, czujemy się jak pierwsi odkrywcy, szalejemy po onieśmielająco białym piasku i zbieramy muszelki niczym nieodbiegające od tych znanych z krajów śródziemnomorskich. A wszystko to 300 kilometrów za kołem podbiegunowym!Znów wyruszamy na wody fiordów. Zarzucamy wędkę i zerkamy za przynętą znikającą w otchłani. Błystka przecina taflę wody kusząco mieniącą się błękitem, by zaraz dać się pochłonąć gęstniejącym mrocznym odcieniom, coraz głębiej i głębiej... Pod nami ponad pół kilometra wodnego świata i niezbadanych otchłani. Czasami aż strach zarzucać wędkę – masa halibutów żyjących w fiordach dochodzi do 50 kilogramów, a na otwartych wodach osiągnąć mogą zawrotne 200 kilogramów! Na szczęście w naszym kajaku wylądowały tylko tłuściutkie makrele, zapowiadające wspaniałą kolację.
Okazuje się, ze wcale nie jesteśmy sami. Brzeg został już obstawiony przez armię mew, a wkurzona wydra podchodzi do nas, by głośnym ofukiwaniem dać znać, że jesteśmy na jej terenie. Po chwili ostentacyjnie odwraca się do nas plecami i daje nura do fiordu, płosząc wszystkie ryby. Dziś już nic nie złowimy.
Zasiadamy do kolacji w otoczeniu mew świdrujących nas spojrzeniami. Nie potrzebujemy świec – wieczorem czeka nas spektakl świateł. Zielona łuna zorzy rozpościera się nad naszymi głowami, by rozbudzić marzenia i zniknąć jak gdyby nigdy nic chwilę potem. O to jej chodziło – trzeba tu wrócić po jeszcze!
Polska kajakiem
Canoe kupiliśmy z myślą o wodach Norwegii, ale od tamtej pory jesteśmy nierozłączni również podczas innych wyjazdów. Nie musimy jechać aż trzy tysiące kilometrów, żeby poczuć wiatr przygody na twarzy. Rozejrzyjmy się wokół nas – Polska także kryje mnóstwo zapomnianych, wodnych ścieżek!
Na pierwszy spływ wybraliśmy krótki odcinek Wisły – dosłownie kawałek za znanymi miastami ta rzeka potrafi onieśmielać dzikością. Bezludne wyspy? Prawie nietknięta przez człowieka przyroda? Tak, to piękny fragment Wisły zaraz za Annopolem, w kierunku Kazimierza Dolnego.
Canoe zapakowaliśmy do plecaka i z wiosłem w ręce złapaliśmy stopa, by płynąc z nurtem, wrócić po samochód w okolicach Józefowa. A może by tak kiedyś przepłynąć całą rzekę?
Mops na pokładzie
Wspaniale jest mieć wspólne pasje i dzielić je z rodziną, a skoro jest już nas trójka – do kajaka wskakujemy wszyscy razem. Cztery nogi i cztery łapy meldują się na pokładzie. Nasz mops świetnie odnalazł się w kajaku, mimo że rzeka trochę nas poniosła.
Pewien bardzo zimny weekend majowy, dmuchane canoe i mops w kapoku na pokładzie – zaczynamy spływ Dunajcem. Malowniczy początek nie zwiastuje silnych prądów, powoli mkniemy kajakiem pomiędzy górami, a Toudi na zmianę pochrapuje cicho lub oszczekuje wymijających nas flisaków. Majestatyczny widok na Trzy Korony trochę nas rozleniwił, zaraz potem czekały nas fale i silne prądy. Jedna osoba za burtą, lodowata woda, tylko mops wyszedł z tego suchą łapą.
Pamiętajmy o kamizelkach i kaskach na głowę – czeka nas mały rafting. Nie jest to rzeka łatwa, ale dostarczyła nam dużo wrażeń i oczywiście widoków.
PS. Podobno zakaz wchodzenia z psem do Pienińskiego Parku Narodowego na wodzie nie obowiązuje.
A może spływ Bugiem?
Tuż przy granicy z Ukrainą czas płynie wolniej, komórki tracą zasięg, a my możemy zatracić się w tym spokoju i zaszyć gdzieś pomiędzy polami rzepaku. Przed nami jeden z najbardziej malowniczych odcinków tej rzeki – przełom Bugu w okolicach Ślipcza. Wieżowce w skarpach piachu budują tu jaskółki, a śpiewu ptaków nie zakłóca żaden samochód. Tempo nurtu jest spacerowe, ale tego nam było trzeba. Naprawdę sielsko-anielsko.
Chociaż nie obyło się przez przygód. Jaskółki nas nie ostrzegły – przed nawałnicą kryjemy się pod kajakami. Jak się okazało, pod canoe zmieści się całkiem sporo osób plus mops. Cali mokrzy ogrzewamy się przy ognisku i zasiadamy do smakowitego kociołka. Ach te wschodnie rejony – czy może być coś smaczniejszego?
Na Bałkany
Kto raz pojedzie na Bałkany, na pewno tam wróci. Klasyczna Chorwacja nie musi być nudna. Zabierzmy ze sobą canoe i przepłyńmy wzdłuż skalistego wybrzeża wyspy Pag. Góry, krystalicznie czysta woda i te kolory... Księżycowy krajobraz przypomina trochę Lofoty, z tą różnicą, że możemy zanurzyć się w tym błękicie bez szczękania zębami.
Pakujemy grilla i ruszamy do opuszczonego szałasu w jednej z zatoczek. Przepis na idealną kolację? Kiełbaski, paski sera i regionalne wino doprawione zachodzącym słońcem oraz cichym pobekiwaniem owiec pasących się tuż za skałą.
Tuż za chorwacką granicą czekają na nas najpiękniejsze wodospady. Może nie są największe, nie tak znane jak te w parkach narodowych Chorwacji, ale to w Bośni i Hercegowinie możemy podziwiać je w środku nocy przy świetle księżyca, a w dzień podpłynąć pod ścianę wody kajakiem.
Wstajemy z samego rana, by z kawą w ręce ruszyć wodami Kravicy. Cykady budzą się do życia, temperatura rośnie, a my podpływamy pod wodospady. Obłoczek wody zrasza nasze twarze i jeden pomarszczony pyszczek. Zadowolony Toudi mości się wygodnie na dziobie. To jak, płyniemy dalej?
Canoe organizacyjnie
* model Gumotex Palava
tekst Karolina Siwkiewicz / Love krowe – nasze podróże
Artykuł pochodzi z numeru 2(81) 2018 Polskiego Caravaningu