Na początek przyznam się bez bicia, że specem od motoryzacji nie byłam, nie jestem i nie będę. A że o pomoc prosić też za bardzo nie umiem, pozostaje mi opisać to auto własnymi słowami.
Auto to kupiłam, bo:
- trzeba przyznać, że jest naprawdę ładne,
- jest wysokie, a to całkiem miłe uczucie, gdy światła ciężarówek nie oślepiają jak w zwykłych osobówkach gdzie siedzi się niemal na ziemi,
- łóżko da się zrobić (i to całkiem wygodne) - a więc hotel pod milionem gwiazd gwarantowany wszędzie tam, gdzie da się zaparkować (nad rzeką, w lesie, nad morzem, w górach, fantazja i przepisy są jedynym ograniczeniem!),
- możecie nim wozić całą rodzinę (jest 6 miejsc siedzących, a więc model 2 + 4 na spokojnie się pomieści) - tak, gdy go kupowałam marzyłam o dużej rodzinie, a wyszło... jak wyszło, w opcji 1 mama + 2 córki wystarczy mi w zupełności garbus...
- podobno jest nie do zdarcia, gdy się o niego umiejętnie dba - no tu przyznam polegałam zdecydowanie nie na sobie.
Okazywałam mu za to serca tyle, ile zakochana kobieta mężczyźnie, z którym chce spędzić resztę życia.
Marzenia jednak się rozmyły, dzieci więcej się nie dorobiłam, spać w lesie pod gwiazdami nie mam z kim, a sama, przyznam szczerze, się po prostu boję. Bo potwory z bagien i takie tam, rozumiecie.
Nie jest to auto nowe, więc ma swoje małe blizny. I nadają mu one wyłącznie charakteru!
Nigdy w nic nie uderzyłam, wcześniejszy właściciel zdaje się również.
Za kierownicą pierwszy raz siedziałam mając kilka lat, prowadzę więc wręcz zawodowo.
I przyznam nieskromnie, że nie ma drugiej tak ogarniętej kobiety na tym świecie, która prowadziłaby tak dobrze jak ja :).
Mechanika jednak to dla mnie czarna magia. O tyle o ile w moim pierwszym aucie, mercedesie beczce, mogłam młotkiem i rajstopami zdziałać cuda, tak tutaj wolałam po prostu niczego się sama nie tykać. Może się starzeję i zatrzymałam się w samochodach olschoolowych a może to kwestia umysłu bardziej humanistycznego niż ścisłego :).
Kangurem z przodu ciut zahaczyłam o wystającą hałdę ziemi, ale nie widać jakoś tego.
W kilku miejscach schodzi z niego klar (określenie "klar" usłyszałam po raz pierwszy w życiu jakieś pół roku temu, wcześniej były to po prostu samochodowe rozstępy - że skóra wierzchnia niby jest, ale coś tam jednak się dzieje. Super widoczne to nie jest, trzeba się przyjrzeć).
Z przodu wision ma podświetlane lusterka w osłonkach przeciwsłonecznych.
Nie jestem zwolenniczką malowania się za kierownicą, ale może Waszej współtowarzyszce podróży się przyda.
Bo to w ogóle auto idealne na np. randkę. Albo z własną żoną (bo ogień w związku trzeba podsycać drodzy panowie i dbać o te wasze kobiety nim nauczą się ogarniania świata bez was!). Bierzecie więc taką pannę / żonę na wycieczkę, parkujecie w jakimś niesamowitym miejscu z ładnym widokiem, kolacja, gwiazdy, łóżko pod ręką.
Z technicznych rzeczy - Wision ma też hak, więc zwolennicy przyczep będą usatysfakcjonowani.
Aaa, zapomniałabym. Są też... trąbki, jak zapewne zauważyliście na zdjęciach.
I tak... W pierwszym odruchu też zareagowałam czymś w stylu "jak to się demontuje???", ale... później zaczęłam się nimi cieszyć i bawić jak dziecko. Wiecie jakie fajne echo w tunelach jest? Wision niczym pociąg :)
Tylna kanapa, o czym już chyba wspominałam, rozkłada się w wygodne łóżko. Sypiałam w różnych warunkach, w autach typu kombi również i wierzcie mi, to łóżko zrobi Wam naprawdę domowy klimat. Żadne bóle plecyków, żadne wstawanie połamanym. Jest po prostu epickie i wprost stworzone do spania.
Gdy łóżko jest złożone, w tylnej części macie do dyspozycji stolik. Niby nic, a śniadanie siedząc jak człowiek można ogarnąć. W dodatku z fajnym widokiem!
Gdyby nie to, że jestem pokręconą kobietą z wkurzającym się szybko charakterem, gdy marzenia idą w zupełnie inną stronę niż planowałam - nie sprzedawałabym. Choć owszem, będę za wisionem płakać gdy nadejdzie czas rozstania. Spędziłam z nim rok naprawdę fajnych podróży, pomógł mi pozbierać całą masę wspomnień i uratował nieraz tyłek, gdy nie było gdzie spać. Wszyscy znajomi, szczególnie płci męskiej, zachwycali się tym, jaki jest fajny.
I te trąbki - one naprawdę robią robotę!
Wierzę, że przyszłemu właścicielowi (o ile okaże mu choć odrobinę serca!) pomoże spełniać marzenia o wielkiej rodzinie czy czymś tam i pięknych podróżach :)
P.S.
Nie myłam go do zdjęć. No jakoś szkoda mi było tych ostatnich ciepłych wieczorów teraz, by śmigać na myjnię czy walczyć z wężem i podłączaniem do kranu, gdy w efekcie mam niemal zawsze zalaną kotłownię. Tak, to zdecydowanie też nie moja domena. Ale dla przyszłego właściciela umyję i pięknie odkurzę. Będzie czyściutki i pachnący. Miód malina, obiecuję!
P.S. 2
Gdybym nie odbierała, proszę o SMS. Mogę być w pracy, mogę nie mieć zasięgu, mogę właśnie obmyślać plan podboju wszechświata ze swoimi córkami. Ale oddzwonię, obiecuję :)
Krysia