Pomysł uruchomienia zorganizowanego caravaningu na Wybrzeżu Gdańskim zakiełkował w drugiej połowie lat 70-tych w gronie trzydziesto-czterdziestolatków jako tako ustabilizowanych, to znaczy pracujących zawodowo (głównie w przedsiębiorstwach gospodarki morskiej), mających założone rodziny, spółdzielcze lub przydziałowe mieszkanie, no i posiadających wspaniałe samochody (był to etap Fiata 125), które używane były nie tylko do jazdy do pracy ale również do bliższej i dalszej turystyki. W moim przypadku istotny dla zainteresowania caravaningiem był krótki, ale intensywny staż w harcerstwie (1945-49) i wieloletnie uprawianie turystyki w PTTK. Walorem caravaningu była możliwość aktywnego uczestnictwa całej rodziny – nasze dzieci były jeszcze w takim wieku, że bez szemrania, a czasem nawet z entuzjazmem, brały udział w rodzinnych wyprawach. Dodatkowym bodźcem było to, że przynależność klubowa ułatwiała formalności paszportowe i wizowe, a nawet mieliśmy możliwość oficjalnej wymiany i wywozu 100, a później 150 dolarów na osobę.
Podstawowym problemem było zdobycie przyczepy campingowej. Powstawały one pod pseudonimem “N 126” jako produkcja uboczna zakładów zbrojeniowych w Niewiadowie, gdzie na podstawie talonu czy przydziału można sobie było wymarzony pojazd wybrać i zakupić. Ale wróćmy do spraw organizacyjnych. Na początku 1979 roku opracowałem memoriał uzasadniający potrzebę utworzenia klubu caravaningowego i przedstawiłem go zarządowi Automobilklubu Morskiego, który podszedł do projektu ze zrozumieniem i wyraził zgodę na utworzenie SEKCJI CARAVANINGU Automobilklubu Morskiego. Brak nam było rozeznania na ilu chętnych możemy liczyć, na wszelki wypadek na spotkanie inauguracyjne w dniu 26 kwietnia 1979 r. wynajęliśmy holl hali widowiskowo-sportowej Olivia, bo to w połowie drogi między Gdynią a Gdańskiem, no i miejsca siedzące dla kilku tysięcy osób. Przyszło, o ile pamiętam około 70 osób, które stały się członkami założycielami Sekcji. W latach 1979-1987 miałem zaszczyt kierować pracami Sekcji, w czym aktywnie i skutecznie pomagali m.in. następujący koledzy: Aleksander i Piotr Gałkowscy, Edmund Gierszewski, Fryderyk Kaszel, Franciszek Kruszona, Tadeusz Krzemiński, Emil Markiewicz, Henryk Niewiadomski, Jan Pawełczak, Henryk Skrzypczyk, Józef i Iza Szczepańscy, Telesfor Wróbel, Jerzy Zawada, Józef Zieleziński. Mając ramy organizacyjne i jak na początek sporo członków, zabraliśmy się ostro za naukę rzemiosła caravaningowego i przyswojenie panujących w tym środowisku zwyczajów. Na pierwszy zlot w jakim brałem udział pojechałem do Katowic pociągiem. Byłem tu gościem i uczniem kol. Józefa Kierkusia, potem podglądałem mistrzostwo organizacyjne kol. Józefa Lewińskiego na Interkraku i kol. Władysława Ciastonia oraz działaczy z Automobilklubu Warszawskiego kol.kol. Andrzeja Nowosielskiego, Bogumiła Mierkowskiego, trzech Kazimierzy: Leskiego, Baca i Ignatowskiego, Aleksandra Kulika, Ryszarda Szepke i wielu, wielu innych, którym winni jesteśmy wdzięczność za życzliwe i cierpliwe wprowadzenie w arkana caravaningu. Słowa wdzięczności kierujemy również do kierownictwa i działaczy Polskiej Federacji Campingu i Caravaningu kol.kol. Kazimierza Błaszczaka, Jana Kręcielewskiego, Michała Szeftela oraz do licznych, klubowych i federacyjnych działaczy z całej Polski.
Pierwszym egzaminem, do którego przystąpiliśmy jeszcze w 1979 roku był dla nas I Zlot Caravaningu Polski Północnej we Fromborku, w którym wzięło udział 156 uczestników. Piękna okolica i zabytki pamiętające czasy Kopernika tuszowały nasze potknięcia organizacyjne. Wydarzeniem które utkwiło mi w pamięci, było pojawienie się osiągnięcia naszej motoryzacji tamtych czasów, jednego z pierwszych Polonezów, którym przybyli Andrzej i Janina Nowosielscy.
Udział w światowym caravaningu zainaugurowaliśmy uczestnictwem 4 załóg (Kruszonowie, Skrzypczykowie, Rosińscy i Czaykowie) w 41 Rally FICC w Bułgarii w pierwszych dniach sierpnia 1980 roku.
I tak to się zaczęło. Przyjęliśmy zasadę dwóch zlotów własnych: wiosennego i jesiennego oraz możliwie licznego udziału w obcych zlotach krajowych i zagranicznych. Staraliśmy się wybierać na miejsca zlotów okolice krajobrazowo atrakcyjne i dobrze przygotowane do przyjęcia zmotoryzowanych turystów a także opracować programy umożliwiające zwiedzanie regionu. Zabiegaliśmy o udział zespołów folklorystycznych i maksymalne wykorzystanie miejscowych osobliwości. Na przykład na jednym ze zlotów udało nam się zorganizować kilkugodzinną wycieczkę pełnomorskim promem po Zatoce Gdańskiej. Nadeszły zresztą i takie czasy, że największą atrakcją zlotu była cysterna z paliwem i możliwość zakupu dodatkowego kanistra benzyny.
Warte odnotowania jest również stały punkt zlotowych programów, który cieszył się wielką popularnością, szczególnie wśród naszych gości z głębi Polski i z zagranicy, polegający na częstowaniu uczestników specjalnością naszego regionu – rozmaicie przyrządzoną rybą. Specjalnie troszczyliśmy się o to, by wśród gospodarzy terenu i okolicznych mieszkańców pozostawić po sobie jak najlepsze wrażenia. Dbaliśmy o to, by likwidacja zlotu była równie sprawna i skuteczna jak jego organizowanie, by miejsce zlotu wyglądało lepiej niż przed zlotem. Kilka razy zorganizowaliśmy wśród członków klubu zbiórkę książek, które przekazaliśmy do bibliotek szkolnych czy ośrodków pomocy społecznej w miejscach zlotu lub okolicy. Organizując ognisko z bogatą częścią artystyczną, w której wziął udział kaszubski zespół ludowy, na zlocie w Dzierżążnie zaprosiliśmy pacjentów i personel pobliskiego szpitala dla przewlekle chorych. Mając na względzie pewną niedoskonałość naszych przyczep przywiązywaliśmy wielką wagę do bezpieczeństwa eksploatacji zestawu samochód – przyczepa i organizowaliśmy wiele konkursów i pokazów, mających na celu zwiększenie bezpieczeństwa i komfortu w podróży i na campingu. Korzystaliśmy w tej dziedzinie z publikacji a także bezpośrednich spotkań z kol. Ryszardem Szepke – klubowym, kompetentnym specjalistą w tych sprawach był kol. Edmund Gierszewski.
Na koniec o mojej prywatnej, osobistej radości, którą sprawiają mi dwa równoległe choć nie tak samo działające, nie poddające się kryzysom, recesjom i bessom kluby caravaningowe, w których tworzeniu i działaniu starałem się brać aktywny i konstruktywny udział. Cieszy mnie, że nie czujemy do siebie żalów ani pretensji i jak przystało na kulturalnych ludzi po rozwodzie, żyjemy obok siebie wzajemnie się szanując, ku chwale Polskiego Związku Motorowego i Polskiego Towarzystwa Turystyczno Krajoznawczego, a pożytkowi szeroko rozumianego caravaningu.
Tomasz Czayka