artykuły

podrozePODRÓŻE
ReklamaBilbord Ubezpieczenia
Parking szutrowy nieopodal Cabo de Sao Vicente, Portugalia
Parking szutrowy nieopodal Cabo de Sao Vicente, Portugalia

Ucieczka od szarej jesieni

Czas czytania 8 minut

Co robić, by nie dać się jesiennej szarówce? My wsiedliśmy do kampera i pojechaliśmy do Hiszpanii i Portugalii.

Na początku myśleliśmy o Hiszpanii. Po rodzinnych konsultacjach decydujemy pociagnąć naszą trasę jeszcze dalej – do Portugalii. Mamy już sprawdzoną polską firmę – Hiszpania kamperem, z usług której korzystaliśmy w ubiegłym roku. Po sezonie wysokim oferuje ona bardzo korzystną opcję wynajmu kamperów bezpośrednio w Maladze (Hiszpania). Od Malagi można rozpocząć zwiedzanie Andaluzji i dojechać do Portugalii. Możliwość odbioru kampera bezpośrednio w Maladze to świetna opcja, która pozwala zaoszczędzić kilka dni urlopu, które stracilibyśmy na na przejazd. I tak zrobiliśmy.

W drogę!

22 października. W Polsce -0,5°C i szron na samochodach. Lecimy w zimowych kurtkach i ciepłych butach. Godzina 15:00, lądujemy w Maladze – jest 26°C. Rozbieramy się na lotnisku i udajemy do miejsca, w którym umówiliśmy się z agentem. Już stoi i czeka na nas kamperem. Podchodzimy bliżej i co się okazuje? To ten sam kamper, którym podróżowaliśmy w biegłym roku! Do miasta z lotniska docieramy w 10 minut. Zatrzymujemy się na parkingu w pobliżu plaży, dopełniamy wszelkich formalności. Trwa to około 40 minut i... Espana, ole! Idziemy na spacer na pobliską promenadę, podziwiając po drodze roślinność i dokazujące zielone papużki, jest ich tu mnóstwo. Na szczęście nie mamy sztywnego planu, którego musimy się trzymać, no i samochód otrzymaliśmy w pełni naładowany (woda w zbiorniku, wylane nieczystości), nie musimy więc nigdzie się przemieszczać i szukać kempingu. Zostajemy w tym samym miejscu, do którego przywiózł nas agent – Calle Acacias de Guadalmar, 300 m w linii prostej od morza. Odpoczywamy, by następnego dnia wyruszyć w podroż do Portugalii.

ReklamaUcieczka od szarej jesieni 1
Pierwszy dzień w Portugalii

Rano po śniadaniu jedziemy w kierunku portugalskiego wybrzeża Algarve. Około 14:30 docieramy w pobliże miejscowości Tavira i zatrzymujemy się na kempingu Ria Farmosa. To sympatyczne miejsce, na plus dobra restauracja na terenie, serwująca świeże ryby i owoce morza. Do Taviry odchodzą pociągi z pobliskiej stacji. Aby zwiedzić miasteczko lub zrobić zakupy, najlepiej dotrzeć tam właśnie pociągiem. Bilety są do nabycia u konduktora, a rozkład jazdy pociągów jest dostępny w biurze na kempingu. Dojazd do Taviry trwa krotko, to dosłownie kilka stacji. Miasteczko jest małe, ale klimatyczne. Warto wejść na kawę do jednej z wielu kawiarenek i przy okazji zjeść tradycyjny portugalski smakołyk – minitartę pasteis de nata. W mieście jest dużo sklepików oferujących wyroby z naturalnego korka (słynie z tego region) i inne ciekawe lokalne produkty. Na pewno warto w tym miejscu zaopatrzyć się w pamiątki. Wracając na pociąg, warto też zrobić zakupy w Lidlu nieopodal stacji.

Śniadanie z widokiem na ocean

Następnego dnia rano żegnamy się z kempingiem Ria Farmosa i jedziemy w kierunku plaży Sao Rafael (nadal wybrzeże Algarve), którą wybraliśmy na podstawie zdjęć z przewodnika. Na miejsce docieramy w południe. Blisko plaży jest parking. Zostawiamy auto i idziemy. Widoki są niesamowite! Nie mogę uwierzyć, że trafiliśmy w tak piękne miejsce. Jest cudownie i upalnie. Na plaży nie ma tłoku, kąpiemy się w morzu i opalamy. Spędzamy tak jeszcze kilka godzin, po czym jedziemy dalej. Tego wieczoru chcemy dojechać do przylądka Cabo de Sao Vicente, żeby obejrzeć spektakularny zachód słońca. Przylądek Cabo de Sao Vicente – najbardziej wysunięta na południowy zachód część Europy. Stoi tam latarnia morska. Chcemy dotrzeć przed 20:00, zanim zajdzie słońce. Na Cabo wieje silny wiatr, wilgotność powietrza wynosi 90%. Zanim wysiądziemy z samochodu, trzeba się ciepło ubrać. Poza tym przepiękne widoki, klify warte obejrzenia, a przy odrobinie szczęścia można zobaczyć delfiny – nam się udało. Z racji tego, że poprzednią noc spędziliśmy na kempingu, mamy uzupełnioną wodę, wylane nieczystości, możemy więc śmiało zostać na noc na dziko. Nieopodal przylądka, w odległości ok. 500 m, na skraju klifu znajduje się szutrowy parking. Zobaczyliśmy tam kilka stojących kamperów, więc i my zostaliśmy na noc. Vis a vis parkingu jest bardzo dobra restauracja, która serwuje świeże przepyszne owoce morza i nie tylko. Warto wybrać się tam na kolację. Rano podziwiamy przepiękny widok z klifu, jedząc śniadanie. Ale jakby nie było pięknie i romantycznie, trzeba się zbierać i jechać dalej – przed nami długa podroż. Jedziemy do Lizbony, gdzie planujemy zostać 2 dni. Chcemy dojechać tam w godzinach wieczornych, a po drodze odwiedzić jedną z najpiękniejszych plaż w Portugalii – Zambujeira do Mar.

ReklamaŚT2 - biholiday 06.03-31.05 Sebastian
Kierunek: Lizbona

Do Zambujeiry dojeżdżamy w południe. Parkujemy dosłownie przy wejściu na plażę. Ta jest ogromna i przepiękna, fale są duże, zalewają 1/4, tworząc „brodzik” dla dzieci. Córka chętnie korzysta z tej okoliczności przyrody. Spędzamy tam kilka godzin, a następnie udajemy się w kierunku stolicy, by dojechać, nim zapadnie zmrok. Jeżeli chodzi o wybor kempingow w Lizbonie, nie jest on duży. My wybraliśmy Parque Municipal de Campismo de Monsanto. Obiekt położony jest w odległości ok. 15 min od centrum miasta, na terenie zalesionym. Na kempingu działają bar z daniami gotowymi i minimarket. Niedaleko znajduje się duże centrum handlowe ze sklepem Auchan, do którego najlepiej dojechać uberem. Obok kempingu jest też przystanek autobusowy, z którego odjeżdżają autobusy do centrum, dlatego kampera najlepiej zostawić i skorzystać z komunikacji miejskiej. Na zwiedzanie Lizbony przeznaczamy cały dzień. Włóczymy się bez konkretnego planu krętymi i stromymi uliczkami, podziwiamy umiejętności lokalnych kierowców, którzy parkowanie równoległe na stromych wąskich uliczkach opanowali do perfekcji. Kolejnego dnia rano, już kamperem, jedziemy do oceanarium w Lizbonie. Spędzamy tam kilka godzin i stamtąd udajemy się do magicznej Sintry, położonej ok. 40 km od Lizbony.

Magiczna Sintra

To malownicze portugalskie miasteczko położone wśród porośniętych sosnami wzgórz Serra de Sintra. Fascynujące, pełne luksusowych pałaców i zapierających dech w piersiach krajobrazow. Spędzamy tu całe popołudnie i żałujemy, że nie możemy zatrzymać się na dłużej, wszak przed nami zaplanowany jeszcze na ten wieczor przejazd do Fatimy. Docieramy tam ok. 22:00. Na miejscu miło zaskakuje nas fakt, że pod samym Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej znajdują się bezpłatne parkingi przeznaczone dla kamperow, a nieopodal rownież sanitariaty. Spędzamy noc na parkingu pod sanktuarium. Rano udajemy się na mszę i idziemy na plac zapalić świece. W południe wyruszamy z Fatimy w kierunku Cordoby. Planujemy jechać tak długo, aż zacznie się ściemniać. Mamy naładowany samochód, więc możemy przenocować gdzieś na dziko. Po drodze zatrzymujemy się przy restauracji z dużym szutrowym parkingiem. Wchodzimy do środka coś zjeść i przy okazji pytamy właściciela, czy możemy zostać na noc na restauracyjnym parkingu. Godzi się bez wahania.

Co dobre, szybko się kończy

Rano ruszamy w dalszą drogę. Przed nami jeszcze kilka godzin do celu. Do Kordoby dojeżdżamy około południa. Parkujemy bardzo blisko starego miasta, na parkingu dla kamperów. Do starówki dochodzimy w ok. 10 minut. Spacerujemy słynnym Mostem Rzym- budowanym w I wieku p.n.e. – jednym z najwspanialszych punktów widokowych na stare miasto. Zwiedzamy katedrę La Mezquita, najbardziej niesamowity meczet Europy, który został przekształcony w kościół. Około 800 kolumn, mrok przełamywany co jakiś czas przez promienie słoneczne wpadające przez witraże, ogromna przestrzeń i nisko zawieszone żyrandole. Prawdziwy majstersztyk sztuki architektonicznej. Nawet nasza 7-letnia córka była pod wrażeniem katedry. Z Kordoby wyruszamy w kierunku Malagi, by ostatnią noc przed wylotem spędzić na kempingu i przygotować kampera do oddania. Wybór padł na kemping na obrzeżach Malagi, tuż przy plaży, aby jeszcze choć przez chwilę moc cieszyć się szumem fal i pięknym widokiem na morze. Następnego dnia rano jedziemy w to samo miejsce, w którym zostawił nas agent firmy, na Calle Acacias de Guadalmar, w pobliżu hotelu Picasso. Za kilka godzin mamy lot powrotny. Agent już na nas czeka. Po sprawdzeniu samochodu przesiadamy się z walizkami do jego osobówki i jedziemy razem na lotnisko. Łza w oku się kręci, ale urlop dobiega końca. Czas wracać do rzeczywistości i założyć zimowe kurtki.

Autor: Anna Kalecińska.

Artykuł pochodzi z numeru 2 (87) 2019 r. magazynu „Polski Caravaning”.

Chcesz być na bieżąco? Zamów prenumeratę – teraz jeszcze taniej i szybciej.


Administrator09.09.2020
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News