artykuły

wiesci-z-warsztatuWIEŚCI Z WARSZTATU
ReklamaBilbord Ubezpieczenia

Misja ratunkowa sześćsetki, czyli wielka naprawa kampera

Czas czytania 9 minut
Misja ratunkowa sześćsetki, czyli wielka naprawa kampera
Kto powiedział, że marzenia się nie spełniają? 

Jest takie miejsce koło Pucka, chyba jedyne w Polsce, gdzie droga prawie styka się z morzem i skąd roztacza się nostalgiczny widok na Zatokę Pucką. Kilka lat temu podczas jednej z podróży odpoczywałem na tym parkingu i pomyślałem, jak fajnie byłoby zajechać tu kiedyś kamperem, otworzyć okno na zatokę i sączyć kawkę.

Później, podczas jednej z podróży motocyklem do Nowego Sącza, zobaczyłem kampera – model Hobby 600 na Ducato 1. Zakochałem się w nim, a po latach dojrzałem do zakupu. I tak oto w tym roku moje marzenie się spełniło – stanąłem kamperem nad zatoką, zatoczyłem wzrokiem i łyknąłem kawkę.

Zanim do tego doszło, minęło sporo czasu. Moja sytuacja życiowa zmieniła się na tyle, że szukałem jakiejś formy terapii zajęciowej. Zacząłem przeglądać oferty. Jako że budżet miałem ograniczony, ale dysponowałem wolnym czasem, wiedziałem, że będzie to egzemplarz do remontu. W lipcu 2015 r. pojawiła się ciekawa oferta sprzedaży. Natychmiast pojechałem obejrzeć pojazd. Z zewnątrz wyglądał dobrze, kabina po remoncie, drzwi i błotniki nowe, w hamulcach wszystkie tarcze i bębny wymienione. Środek zaś – totalna zgnilizna, w dobrym stanie były tylko meble (częściowo do wymiany). Ale dostrzegłem w nim potencjał.

Za namową dzieci kupiłem go. W drodze do domu (prawie 260 km) pojazd sprawował się dobrze. Postawiłem go na posesji i zaczęły się wycieczki ciekawskich. Urządziliśmy nawet piknik pod markizą. 

ReklamaMisja ratunkowa sześćsetki, czyli wielka naprawa kampera 1
Ciężkie początki

Z pomocą zięcia rozebrałem wnętrze kupionego kampera. Naszym oczom ukazał się obraz nędzy i rozpaczy – zgniła podsufitka, zgniła belka łącząca dach ze ścianami, zgniłe ściany, podłoga, łazienka... Ręce opadały. Nastąpiła chwila zwątpienia, ale mimo wszystko ruszyliśmy z pracami.

Przy takim postępie degradacji najlepszym wyjściem jest wymiana na nowe wszystkiego co możliwe. Zaczęliśmy od belki łączącej dach ze ścianami, którą wymieniłem na nową. Elementy sklejone z zewnątrz, wewnątrz nowa sklejka.
Kolejny etap to prace spawalnicze. Po zdemontowaniu podłogi okazało się, że metal pod nią jest w 40% zgniły – wymieniłem blachy na nowe. Wykonanie podłogi zabudowy to kolejny krok. Ponieważ na podstawie pozostałości trudno było się zorientować, jak była pierwotnie wykonana, z pomocą przyszło niemieckie forum Hobby600.de. Trudność stanowiła kolejność prac, odwrotna do fabrycznej – musieliśmy dostawić podłogę do istniejących ścian.

Po odnowieniu podłogi całej zabudowy uznaliśmy, że można przystąpić do przygotowania malowania. Zaczęliśmy od wybudowania wiaty – trochę prymitywnej, ale spełniającej rolę komory. Uruchomiliśmy naszego przyjaciela Wojtka, który jako dobra dusza tegoż przedsięwzięcia kilka razy ratował nas z opresji i załamania, a przy okazji jest świetnym lakiernikiem. Ruszyły prace przygotowawcze – szpachlowanie, szlifowanie, szpachlowanie, szlifowanie... Trwało to ok. miesiąca. W tym czasie szukałem pomysłu na kolor. Na oficjalnej stronie Hobby 600 znalazłem kilka wzorów. Ponieważ od początku było wiadomo, że jest to edycja limitowana, więc wybór padł na kolor biały z firmowymi pasami w kolorze złotym. Modele takie były produkowane tylko na zamówienie, ale udało mi się ściągnąć potrzebną dokumentację.

ReklamaŚT2 - biholiday 06.03-31.05 Sebastian
Prace posuwały się dość wolno, przycieraniu i szpachlowaniu nie było końca. Do tego doszła niezbyt sprzyjająca wiosenno-zimowa aura i ciągle padające deszcze. Sporo czasu zajęło przygotowanie drobnych elementów, jak skrzynki pod siedzenia, zderzaki, plastiki, dający głównie popalić grill. Mijały dni i tygodnie, lakier wymagał utwardzenia, a pogoda nadal nas nie rozpieszczała.

Wreszcie udało się przejść do kolejnej żmudnej i wymagającej precyzji czynności – wyrysowania pasów ozdobnych wg dokumentacji fabrycznej. Przy okazji przekonałem się, jak wielu ludzi jest gotowych do bezinteresownej pomocy. Jeden z kolegów ściągnął logo w postaci korony, drugi wyciął je na ploterze i przykleił do ściany. Mogliśmy liczyć również na towarzystwo kobiet z rodziny, które kibicowały remontowi, ale jak to kobiety – nie tylko sprawdzały postępy, ale wynajdowały również drobne niedociągnięcia.

Półmetek prac i kolejne „niespodzianki”

W czerwcu 2016 roku, po 11 miesiącach, dobrnęliśmy, jak się wydawało, do półmetka. Nasz limitowany egzemplarz opuścił na chwilę „komorę”, wyjechał na światło dzienne, aby mistrz Wojciech mógł dokładniej przyjrzeć się swojej pracy i skorygować ewentualne niedoskonałości. Kamper wyglądał obłędnie. W rzeczywistości wiele mu brakowało, ale w tamtym momencie wydawało się, że cokolwiek się wydarzy i tak będzie z górki.

Przyszedł czas na wakacje – niestety jeszcze nie kamperem, który musiał poczekać na swoją kolej. Po powrocie nastąpił okres mniej widowiskowych, za to pracochłonnych i niezbędnych czynności przy konserwacji podłogi, nadkoli, progów i przestrzeni zamkniętych. Dużo uwagi poświęciłem wygłuszeniu kabiny i silnika, gdyż ten model ducato słynie z dużego hałasu w kabinie – zleciłem to zadanie zięciowi. Mijały wakacje. Wszyscy podróżowali kamperami, a ja siedziałem ze szpachelką w ręce i usuwałem klej po starej tapicerce, marząc o podróżach. Na osłodę tych ciężkich chwil dostałem dwie niespodzianki: od dzieci z Norwegii pływak do zbiornika paliwa przeznaczony do ducato, z którego zdobyciem miałem problem, a od zięcia z Anglii, który jest stolarzem w renomowanej firmie, pięknie odrestaurowany blat do szafek w kuchni.

Samo klejenie tapicerki na ściany nie było zbyt skomplikowane, wystarczyło znaleźć odpowiednią metodę. Największą trudność sprawił sufit – jest półokrągły i składa się z 26 paneli oklejonych materiałem tapicerskim. Następnie można było montować górne szafki, wcześniej odnowione. Krok po kroku dostawiałem kolejne elementy wyposażenia, uprzednio czyszczone z kleju i setek zszywek tapicerskich. W tym samym czasie u zaprzyjaźnionego tapicera powstawała nowa tapicerka na fotele w kolorystyce dostosowanej do karoserii. Niezbyt podobał mi się układ siedzeń dla pasażerów, początkowo nie miałem pomysłu, jak to rozwiązać. Z pomocą przyszedł kolega z forum, który podarował mi dwa nowe fotele podobne do przednich, kapitańskie, z podłokietnikami i pasami bezpieczeństwa. Pod koniec wakacji nastąpił finał prac tapicerskich i mogłem przystąpić do montowania okien dachowych oraz bocznych w kuchni i części wypoczynkowej.

Okres wakacyjny obfitował w wizyty ciekawskich kumpli z forum, a zakończył go udział w pierwszym zlocie caravaningowym w Radawie – jeszcze nie kamperem, ale już poczułem się jak pełnoprawny członek CamperTeamu. Kończyłem montaż szafek, wnętrze robiło się coraz cieplejsze i sympatyczniejsze, mogłem posiedzieć w nim chwilę, popijając ulubione espresso. W trakcie prac stolarskich i tapicerskich, aby ustrzec się od monotonii, zamontowałem zbiornik paliwa.

Pod koniec października, zgodnie z planem, uruchomiłem silnik. Jak miło było posłuchać klekotu tej prostej i niezawodnej jednostki! Wystarczyło podpompować paliwo, zagrzać dwa razy świecę żarową i przekręcić kluczyk. Wcześniej musiałem oczywiście podpiąć instalację elektryczną, zamontować wyposażenie silnika i dziesiątki innych czynności, wszystko wyczyścić, podmalować i naprawić.

Zbliżała się kolejna zima, pogoda przestawała być łaskawa, pojawił się nawet śnieg, a ja pracowałem na dworze. Większe elementy stolarki poszły do warsztatu, a ja zająłem się montażem listew. Pojazd powoli zaczynał wyglądać jak kamper. 

Z końcem listopada skończyły się spokojne noce. Przez wiele zimowych tygodni śledziłem prognozy dotyczące opadów śniegu. Zdarzało się, że wstawałem w środku nocy i przemyślnymi narzędziami ściągałem śnieg z dachu wiaty, „ku uciesze” członków rodziny, a zapewne też sąsiadów.

Z nastaniem grudnia zrobiło się zimno, ciemno i mokro – przeniosłem się z pracami do garażu. Miejsca nie było za wiele, gdyż pomieszczenie stanowiło magazyn tego, co wymontowałem z kampera. Czyściłem i montowałem szyby, ramki i drzwi do kabiny. Gdy nadeszły mrozy, a moja żona szła do pracy, w tajemnicy przemycałem moje graty do ciepłego salonu i tam zajmowałem się drobnymi pracami naprawczymi. Ten proceder szybko wyszedł na jaw, na szczęście spotkałem się z jej przychylnością i odtąd bywało, że dzieliliśmy nasz sporych rozmiarów stół w jadalni – ja remoncik, a Asia faworki albo maszyna do szycia.

Nie przeczuwałem niespodzianek, aż pewnego dnia, zastanawiając się, co by tu jeszcze zimą zmajstrować, obejrzałem drzwi do zabudowy, pięknie okute na krawędziach kątownikami. Ruszyłem je i posypało się próchno. Pomyślałem, że nic gorszego nie mogło mnie spotkać. Rok temu oglądałem te drzwi i wydawały się w porządku. Wypłakałem się mojej Asi, po czym zabrałem się do roboty. Uznałem, że najlepiej będzie zrobić drzwi od nowa. Pojechałem do znajomego stolarza i z jego pomocą skonstruowaliśmy kopyto, które posłużyło do ich odtworzenia. Efekt przeszedł moje oczekiwania, drzwi wyszły pięknie, uzbrojone prezentują się lepiej niż nowe.

Wiosną wróciłem do wiaty. Kilka dni zajęło mi uruchomienie instalacji samochodowej typu światła pozycyjne, drogowe itp. Miałem chwile zwątpienia, bo nie zawsze wychodziło jak trzeba, ale dałem radę. Potem powynosiłem wszystko z zabudowy i przykleiłem „parkiet” w postaci wykładziny PCV, powycinałem otwory wentylacyjne. Czas mijał, miałem wrażenie, że wciąż jestem z robotą w tzw. lesie. Do tego przyplątało się jakieś przeziębienie, z którego ciężko mi było wyjść.

Ostatnie szlify

Montaż drobiazgów przebiegał niezbyt spektakularnie. Pracy było sporo, a efekty prawie niewidoczne. Na szczęście ciepłe dni sprzyjały zajęciom na zewnątrz.

Powoli zbliżałem się do montażu łóżka. Oryginalnie była to podkowa, a ja chciałem mieć łóżko wygodne i podnoszone do góry. Szukałem inspiracji, a czas wypełniały mi inne prace – siedzenia drugiego rzędu, zbiornik na czystą wodę. Wreszcie dzięki koledze z forum prace ruszyły. Stelaż składałem kawałek po kawałku w pozycji horyzontalnej, z nosem w stelażu. Najgorzej było, gdy czegoś zabrakło i trzeba było się ewakuować. Sypały się wtedy słowa powszechnie uważane za niecenzuralne. Kiedy uznałem, że wszystko jest już gotowe, spotkała mnie niespodzianka – przy próbie podniesienia stelaża okazało się, że ściany go blokują, ponieważ zwężają się ku górze, a tego nie przewidziałem. Trzeba było go rozebrać, przyciąć deski i zmontować od nowa. Przy okazji wygospodarowałem szafkę na buty. Inny kolega z forum zrobił wspaniały materac. W efekcie łóżko okazało się być takie, jak te wymarzone.

Resory w zawieszeniu kół były bardzo zmęczone czasem, więc zdecydowałem się założyć poduszki pneumatyczne, które poprawiły właściwości trakcyjne i wygląd samochodu, podnosząc jego tył.

Trwały wakacje, a ja nadal borykałem się z odbudową. Wracałem do prac, które odkładałem z braku weny, a które trzeba było skończyć. Dokończyłem wygłuszanie i wyposażanie kabiny. Asia wkroczyła z firaneczkami, poduszeczkami i innymi „przytulnościami”.

Wreszcie nadszedł długo oczekiwany dzień – pojechałem kamperem do stacji diagnostycznej, a potem jeździłem dwie godziny bez celu, aby wynagrodzić sobie dwa lata ciężkiej pracy. W połowie sierpnia wybraliśmy się w pierwszą podróż. Trasa wiodła niedaleko domu, do Beskidu Niskiego. Tygodniowy pobyt był w całości testowy. Ujawniły się pewne niedociągnięcia, które usunąłem po powrocie.

To tylko pobieżny opis wykonanych prac remontowych. Trudno pisać o każdym najdrobniejszym szczególe, kabelku czy śrubce. Kto kiedykolwiek robił remont, wie, z czym to się wiąże. Zainteresowanych szczegółami odbudowy odsyłam do forum CamperTeam.pl, wątek remont Hobby 600.

tekst i zdjęcia Agnieszka i Andrzej „Szejk” Grabowy

Artykuł pochodzi z numeru 6(79) 2017 Polskiego Caravaningu



Administrator23.04.2019 zdjęć 10
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News